Spotify i takie tam

Stało się! Chociaż opierałem i zapierałem się nogami i rękami, przysięgając, że nie będę korzystał z muzycznych serwisów strumieniowych, dziś pobrałem na mojego iPada aplikację Spotify. Stało się tak ze względu na interesującą zmianę w taryfach. Udostępnienie darmowej, nieograniczonej transmisji na urządzeniach mobilnych jest oczywiście bardzo podstępnym krokiem, no bo jak tu się nie zakochać? A że większość normalnie myślących homo sapiens przejawia alergiczny stosunek do reklam, finalnie serwis pozyska masę subskrybentów. 

Nigdy wcześniej nie korzystałem ze Spotify i moja ocena po pierwszych, pobieżnych przeszpiegach jest, póki co, mało korzystna. Jestem słuchaczem o bardzo specyficznych zapotrzebowaniach, a większość z interesującej mnie obecnie muzyki dostałem na płytach, bezpośrednio od tworzących ją muzyków. Usługi takie jak iTunes potrafią przytłoczyć zawartością na pierwszy rzut oka, ale jak zaczyna się szukać bardziej dokładnie i w dodatku muzyki raczej niszowej, szybko okazuje się, że oferta wcale nie jest aż tak szeroka. Podobnie jest ze Spotify.

Z drugiej jednak strony nie mogę uczciwie powiedzieć, że jest źle. Siłą tego typu serwisów jest możliwość poznawania nowej muzyki, a nie poszukiwania tego, co się już posiada gdzie indziej. Tak przynajmniej to postrzegam. Nie wiem jeszcze jak pod tym kątem będzie sobie Spotify radziło, ale jeżeli algorytmy kojarzenia ze sobą gatunków i nastroju są lepsze, niż te z MixRadio Nokii, to będzie wielki sukces i pewnie sam zdecyduję się na subskrypcję. Ten plan zmienić może jedynie wejście w najbliższym czasie iTunes Radio do Polski, bo oparcie się na tej usłudze będzie dla mnie najwygodniejsze. W każdym razie cokolwiek to będzie, musi zakończyć się płatną subskrypcją, bo po pierwsze reklam nienawidzę, po drugie słuchanie muzyki za darmo jest nieuczciwe wobec twórców.

Zagadnienie, poruszone właśnie w poprzednim akapicie, może spokojnie służyć za podstawę dla oddzielnego wpisu. W niniejszym chciałbym się skupić jednak na usługach strumieniowania muzyki jako takich. Dlaczego mam z nimi jakikolwiek problem? Otóż nie jest dobrą rzeczą rozpieszczać konsumenta zbyt łatwym dostępem do dóbr. W szczególności zaś sztuki. Jestem zdania, że na pewno nie muzyki. Powód jest prosty – skutkiem ubocznym jest rosnący wprost proporcjonalnie brak szacunku. Bardzo drażni mnie zresztą figura „konsumować muzykę” w języku polskim. Brzmi to równie paskudnie, jak wygląda, jak chce być kojarzone.

Nie jestem nawiedzonym odnowicielem świata i wiem, że jest wielu, wielu ludzi, którzy będą z tego typu możliwości korzystali z pożytkiem i w sposób dobry. Śmiem twierdzić jednak, że ci odbiorcy będą należeć do pokolenia dorastającego w innych warunkach. Jeżeli jednak wyobrażam sobie teraz siebie jako nastolatka, który ma dostęp do, umownie rzecz ujmując, „całej muzyki świata” za małą część swoich oszczędności z kieszonkowego od rodziców, popadam w zakłopotanie. Trudno mi bowiem wyobrazić sobie ten bezcenny dreszczyk odpakowania po raz pierwszy kopii swojej przyszłej ukochanej płyty, na którą to długo się „polowało”. W tym nadmiarze bodźców trudno mi wyobrazić sobie nawet coś takiego jak „ukochany album”, bo czyż nie jest tak, że kwituje się kawał fantastycznej muzyki, której trzeba zawsze poświęcić nieco więcej czasu, pod warunkiem, że jest to coś ambitnego, słowami: „Fajne to było, co następne?” i obojętnieje się na magię zawartą w tej sztuce? Mając do dyspozycji tak wielki wszechświat dźwięków, ile przeciętny słuchacz poświęci czasu i uwagi, aby naprawdę usłyszeć muzykę?

Zdaje sobie sprawę, że brzmi to jak ziewanie starego człowieka przy wieczornej herbacie, ale jeżeli eksplorujesz muzykę w serwisach typu Spotify naprawdę warto się nad tym zastanowić.

We wcześniejszy opis włożyłem swoją prawdziwą rozpacz. Boję się tego, że swój ogromy szacunek dla świata dźwięków zawdzięczam jedynie zbiegowi okoliczności lub czasów, w których się wychowałem. Tych niezliczonych spotkań w gronie znajomych, gdy puszczało się płytę dla któregoś z nas ważną i naprawdę słuchało, bez rozmów, ale też bez poczucia skrępowania, z pełną powagą i celebracją chwili. Boję się o to, czy rozpieszczeni konsumenci będą w takich rzeczach widzieli jakąkolwiek wartość.

Z pewnością stwierdzić mogę, że nie zainteresowałbym się takimi gatunkami jak Jazz, Muzyka Improwizowana czy Muzyka Współczesna, gdyż potrzeba woli poświęcenia szczególnej uwagi, a nawet pewnego rodzaju zaparcia, aby tak wymagającą formę pojąć. Jeżeli jedynie liźnie się temat, odniesie się prawie na pewno mylne wrażenie, że to nie muzyka, a niezorganizowany chaos przypadkowych dźwięków, podczas gdy jest to chaos zorganizowany właśnie. A jak w takich warunkach mówić o sonorystyce, notatkach przestrzennych i całym uniwersum zupełnie innego podejścia do tworzenia struktur dźwiękowych? Taką rzecz trzeba dostać od życzliwego człowieka z nakazem „Wysłuchaj!” niecierpiącym odmowy, albo natrafić na nią przez przypadek w jakimś muzycznym antykwariacie, podczas zakupów typu chybił-trafił. Potem trzeba to przetrawić, aby należycie się do sprawy odnieść, a to czasami zajmuje całe miesiące, nawet lata.

Z tych właśnie względów obawiałem się wejść w jakikolwiek „układ strumieniowy”. Jeżeli jest się już słuchaczem doświadczonym i dojrzałym, stanowi to fenomenalną okazję do poznawania nowej muzyki. W takim przypadku wszystko jest w porządku. Jeżeli jednak od tego zaczyna się przygoda z muzyką, bardzo marnie takiego słuchacza widzę.

Dodaj komentarz